1984/89 – My first 5 years in photography – Daniel Cichy ARCHIVES

  • NEWS

Minęło prawie 30 lat jak pierwszy raz wziąłem do ręki aparat fotograficzny. Wyjawię tutaj mój sekret i opiszę jak było naprawdę. Bawiąc się rzeczami rodziców znalazłem rolkę filmu 120. Taką szeroką i owiniętą w szary papier, może jasnoniebieski. Koniecznie chciałem ją rozwinąć i zobaczyć co jest w środku. Nic nie było. Tylko jakaś folia, z jednej strony matowa, a z drugiej z połyskiem. Od razu jednak urzekł mnie zapach. Taka przyjemna woń szła z tej rolki. Potem, jak to dziecko, wziąłem ją do buzi. Zauważyłem, że pod wpływem śliny schodzi matowa powierzchnia i zostają przezroczyste miejsca. W smaku też była niezła. Szperając dalej natrafiłem na aparat, który kształtem skojarzył mi się z czołgiem, a do tego miał wysuwaną wieżyczkę. To był Druh. Oglądałem go ze wszystkich stron, udało mi sie go nawet otworzyć. Bawiłem się nim jak czołgiem i czymś jeszcze niezrozumiałym na przemian. Gdy tata wrócił z pracy, zapytałem czy mogę zrobić trochę zdjęć i żeby wytłumaczył mi jak to wszystko się odbywa. Tata założył mi świeży film i poszedlem na podwórko. Popstrykałem tu i tam. Pamiętam, że na ostatnim zdjęciu uwieczniłem wygrzewającego się na słońcu psa cioci Basi o imieniu Pirat. Było lato. Pstrykanie szybko się skończyło bo na filmie było tylko dwanaście klatek. Potem mama zaniosła film do wywołania w szpitalnym labolatorium w Pile z racji tego, że pracowała tam jako pielęgniarka. Odbitki zrobił mój wujek Zbyszek, pasjonujący się fotografią w owym czasie. Niestety mieszkał daleko bo w Ryczywole i zanim mama mnie do niego zabrała abym mógł na własne oczy zobaczyć cały proces to upłynęło trochę czasu.

Jakiś czas potem wraz z kuzynem Tomaszem dostaliśmy pod choinkę po aparacie Smiena 8M. Kuzyn bawił się nim, aż wykręcił obiektyw, bo twierdził, że się wyciaga. Ja zaś pokornie pod okiem taty zacząłem robić zdjęcia. I tu pojawił się pierwszy problem, bo chciałem sam wszystko wywoływać. Tata kuzyna – Michał zapisał nas na kółko fotograficzne do Pilskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Prowadził je Pan Boguszewski. Znajdowało się niedaleko, na ostatnim, chyba 11 piętrze szarego wieżowca. Było tam mnóstwo ludzi, na ogół młodych. Były cztery powiększalniki, a chłopcy robili zapisy. Pierwszeństwo miał ten, kto przyszedł prędzej. Pamiętam to wyczekiwanie na śmierdzącej klatce schodowej, aż przyjdzie nasz Pan i otworzy drzwi. Pan Boguszewski wywoływał nam filmy, a my je kopiowaliśmy. Zdjęciami kolegów nie byłem zbytnio zachwycony. Każdy tak coś kopiował i chował. Cięzko było nawet coś zobaczyć. Ktoś tam robił reprodukcje. Inny przyszedł tylko posiedzieć. Generalnie zawsze była kupa śmiechu, bo chłopaki robili sobie jaja. Po jakimś czasie zrozumiałem, że potrzebuję większego skupienia i prawdziwego mistrza. Nie ujmując nic Panu Boguszewskiemu, którego bardzo miło wspominam i bardzo szanuję. Był taki ciepły. W dość juz podeszłym wieku. Miał swoje osobne pomieszczenie na ciemnię i też coś zawsze wywoływał. Zajęcia odbywały się tylko 2 razy w tygodniu po 4 godziny.

Pewnego dnia po szkole udałem się prosto do Pilskiego Domu Kultury. Dowiedziałem sie skądś, że tam też jest kółko fotografii. Pierwszy raz przekroczyłem próg tej instytucji i od razu zapytałem, gdzie jest kółko fotograficzne. Pani w recepcji wytłumaczyła mi, że trzeba wejść na piętro, do końca korytarzem i pukać. No to pukam. Pukam i pukam. Coraz mocniej i mocniej! I nic. Trochę się już załamałem, a do tego okulary mi zaparowały. Nagle drzwi otwiera Pan Stanisław Pręgowski. Okazało się, że od właściwego pomieszczenia dzielił mnie niewielki korytarz. Na tyle jednak duży, że skutecznie długo tłumił moje pukanie. W środku niewielkie pomieszczenie i sporo ludzi. Starszych od tych tam w spółdzielni. Za to Pan Stanisław młodszy i z pokaźnym wąsem, w ciemnych okularach z grubą oprawką. Kurtka z czarnej skóry na kształt marynarki. Posadził mnie na zielonum krześle. Miałem wtedy pomarańczową kurtkę. Ponieważ okulary zaparowały mi jeszcze bardziej to po chwili już nic nie widziałem. Siedziałem tak, aż Pan Stanisław zapytał się co mnie tutaj sprowadza? Chcę się uczyć fotografii – odparłem. Poprosił abym następnym razem przyszedł z rodzicami. Miałem wtedy 10 lat.

Przyszedłem z mamą. Porozmawiali. Pan Stanisław pożyczył mi Zenita TTL, wytłumaczył jak się go używa. To znaczy, co to jest czas naświetlania, przysłona i migawka. I pamiętam to dokładnie do dzisiaj, bo całe życie tych własnie trzech parametrów używam. Zenitem jako aparatem właściwie całkowicie manualnym inaczej zdjęć nie dało się robić. Przed każdą naświetloną klatką trzeba było zmierzyć światło światłomierzem, odczytać parametry i przenieść je na aparat. Wtedy właśnie Pan Stanisław wykonał mój pierwszy w życiu portret. Rozpoczyna on serię zdjęć albumu.

Na pierwsze zdjęcia Zenitem tata zabrał mnie nad zalew w Pile, a dokładniej na półwysep od strony obwodnicy na Wałcz. Fotografowałem drzewa zalane do połowy wodą, łódki i trawę. Nic szczególnego. Na kolejne zdjęcia też chodziłem z tatą. Pamiętam jak zainteresowały mnie rozbierane budynki. Ponieważ tata dowoził mnie wszędzie motorem, to w strachu, że spadnie na nas jakaś cegła chodziliśmy wszędzie w kaskach. Pamiętam te opustoszałe miejsca, w których do niedawna jeszcze mieszkali ludzie. Był tam specyficzny zapach wilgotnego, starego tynku pomieszany z zapachem drewna z belek stropowych. Niektóre z nich były już w części zburzone. We wnętrzach stały jeszcze piece kaflowe. Fajne były też strychy… Drugim tematem, który mnie w dzieciństwie fascynował były kaczki na pobliskiej wyspie. Do wyspy prowadziły trzy mosty, z różnych stron miasta. W środku była fontanna, raczej mało interesująca do fotografowania, plac zabaw i staw z kaczkami i łabędziami.

Jezdziliśmy potem z tatą w różne miejsca. Nad jezioro, do lasu, na wycieczki… Zaczynałem już powoli sam chodzić tu i tam. Fotografowałem wszystko co mnie zainteresowało. Ograniczał mnie jednak brak czasu i ilość filmów bo Zenity były dwa a chętnych kilkunastu. Więc dostawałem go co jakiś czas, a do niego jeden, czasami dwa filmy. Niedlugo potem mama zorganizowała mi ciemnię w domu. Rozkładałem ją wieczorami w pokoju na moim biurku do odrabiania lekcji. Rozstawiałem powiększalnik Beta, pożyczony od wujka Marka. Potem mama kupiła mi Krokusa 35SL. Kuwety zielone w formacie A4, starannie opisane, która do jakiego płynu. Nalewałem wywoływacz, przerywacz i utrwalacz. Wieszałem lampę ciemniową i do dzieła. Na okno wieszałem koc, aby światło z lamp ulicznych nie wpadało dośrodka. Spędzałem tak wiele godzin. Często codziennie i często prawie do rana. Potem szedłem zaspany do szkoły. W niedługim czasie ciemnię rozstawiałem już w kazdym miejscu w domu. Nawet w łazience. Powiększalnik stawiałem na piecu węglowym, na wannę kładłem deskę, a na nią kuwety. Starszy kolega z klubu, Piotr Michałuszko, podarował mi koreks. Taką małą puszkę do wywoływania filmów. Po jakimś czasie już pół ulicy Marchlewskiego przynosiło mi filmy do wywołania, a niektórzy nawet prosili abym do nich przyszedł do domu i fotografował. Czułem, że robię coś naprawdę fajnego.

W wieku 13 lat w Klubie fotografii Pilskiego domu Kultury na zajęciach poznałem Mirka Bociana, który zaoferował mi klucze do swojej pracowni. I tutaj zaczyna się kolejny rozdział w moim życiu twórczym. Mirek prowadził wtedy kółko filmowe w PDK, które mnie nie interesowało, a zawodowo wywoływał slajdy i kolorowe odbitki. Jego pasją był teatr, w którym zajmował się głównie stroną techniczną: światłem, dźwiękiem, i który namiętnie fotografował. Czasem też reżyserował. Był bardzo uzdolnionym człowiekiem. Byłem szczęśliwy, że chce mnie uczyć. Pracownia znajdowała się na nowym osiedlu przy ulicy Łącznej w Pile pod numerem 37a w piwnicy. Na drzwiach wywieszka: PRACOWNIA FOTOGRAFII ARTYSTYCZNEJ. W środku trzy pomieszcenia. Studio, ciemnia i duża ubikacja połączona z suszarnią negatywów i odbitek. W ciemni stały dwa powiekszalniki Opemus, bardzo nowoczesne jak na tamte czasy, w tym jeden z kolorową głowicą. W przeciwieństwie do Pana Stanisława Pręgowskiego Mirek postrzegał moje zdjęcia nieco inaczej. Tak więc od teraz obaj już mieszali mi w głowie.


Na zdjęciu Mirosław Bocian w swojej pracowni na Łącznej w Pile. 1987 rok.

Wrócę jeszcze na chwilę do Klubu Fotografii w PDK. To był klub a nie kółko. Klub, w którym spotykali się jej miłośnicy aby pokazywać sobie nawzajem zdjęcia i o nich dyskutować. Z nazwisk, które pamiętam uczęszczali tam Andrzej Skarupa, Piotr Michałuszko, Magda Dąbek, Andrzej Dąbrowski, Czesław Piasecki, Sławomir Ziętowski. Poza spotkaniami Pan Stanisław organizował comiesięczne wystawy w nowopowstałej Galerii P. Pierwszą wystawą była prezentacja dorobku twórczego braci Biegowskich z Trzcianki w roku 1985. Pamiętam też wystawę gum Marka Grausza i wiele innych wspaniałych zdjęć, które docierały z różnych zakątków świata. Pan Stanisław organizował też Międzynarodowe Biennale Fotografii Artystycznej DZIECKO, na którym w 1987 r. moja praca została wyróżniona. Mieliśmy też doroczne wystawy członków klubu.


Fotografowałem wszystko co mnie otacza. Uczęszczałem regularnie na zajęcia do Pana Stanisława. Wywoływałem i konsultowałem zdjęcia także z Mirkiem Bocianem. Pamiętam pochód pierwszomajowy, na który oczywiście wybrałem się z aparatem. Fotografowałem ludzi, transparenty i prezydium. Akurat w momencie jak klaskali i patrzyli się na mnie. Ze starszym o cztery lata kolegą z klubu wybraliśmy się, aby zdobyć wieżę telewizyjną na Alei Poznańskiej w Pile. Nie było łatwo, bo aby się dostać do drabinki trzeba było wspiąć się po kilkumetrowej konstrukcji. Następnie ominąć na tej wysokości zabezpieczone wejście. Potem było ok 40 metrów pionowo. Znów trzeba było ominąć wejście, przechodząc na zewnątrz i wreszcie upragniony taras widokowy. Widziałem stąd osiedle Zamenchoffa w budowie. Na kolejne 40 metrów nie starczyło nam odwagi. Zrobiliśmy to kilka dni później. Druga część wieży strasznie się trzęsła i baliśmy się, że wypadniemy. Coż. Taka była nasza młodość. Trochę durna i trochę szalona.

Pamiętam też jakieś obchody pod pomnikiem Matwiejewa w Pile. Fotografowałem też ten pomnik jak jeszcze stał, a potem jak go rozbierali. Samolot z niego stanął w Muzeum Wojska Polskiego w Pile. To muzeum też było takim pięknym miejscem. Zawsze mijałem je po drodze na Hamry. Pamiętam jak pierwzy raz tata mnie tam zabrał. Bardzo mi się podobał zalew i jego okolice oraz rezerwat przerody Kuźnik, potocznie zwany Hamrami. Później chodziłem w te miejsca przez wiele lat sam. Widziałem jak bar nad zalewem z małej budki z piwem, wódką i czekoladą rozrasta się coraz bardziej. Jak muzeum niszczeje, aż w końcu znika, a na jego miejscu powstaje burdel. Jak rosną drzewa na takiej małej wysepce na zalewie. Uwielbiałem ten spokój tutaj i zapach wody pomieszany z zapachem przyrody i lasów. To jedno z moich ulubionych miejsc do dzisiaj. W wieku 10 lat zdałem tutaj na kartę pływacką. Było tam wtedy prawdziwe kąpielisko.

Dodam jeszcze, że w 1988 roku Mirek Bocian zabrał mnie na Festiwal Akademickiej Młodzieży Studenckiej FAMA do Świnoujścia. Wyjechała tam pilska grupa teatralna, która w reżyserii Zbyszka Cholewickiego stworzyła spektakl w amfiteatrze. Byli tam między innymi Małgorzata Chwiłkowska, Marian Jędrzejaszek, Andrzej Sobolewski wraz z Celiną, Stanisław Dąbek i Alina Kamińska. Ponieważ Mirek był pochłonięty tworzeniem światła w spektaklu, przypadło mi udokumentowanie wszystkiego na zdjęciach. I tak miałem fajne wakacje oraz w wieku 14 lat rozkładówkę w Tygodniku Pilskim.

Fotografowałem też miasto, które poza tym, że kilka budynków zniknęło, specjalnie się nie zmieniało. Na moich zdjęciach z tamtego okresu widać jak inaczej ludzie się ubierali i innymi samochodami jeździli. Fotografowałem też rożne imprezy odbywające się w mieście. Byłem naprawdę szczęśliwy. W tak młodym wieku, dzięki ludziom, na których trafiłem, odnalazłem swoje powołanie i poczułem się doskonale w mojej pasji, jaką do dzisiaj jest fotografia.

W 1986 roku powróciłem na 11 piętro do szarego wieżowca na Alei Wojska Polskiego w Pile. Był to dla mnie czas zastanowienia się nad wyborem szkoły średniej. Do nauki w szkole podstawowej nie przywiązywałem dużej wagi. Lubiłem matematykę bo miałem świetną nauczycielkę, Panią Nawrocką. Rozumiałem co do mnie mówi i potrafiłem rozwiązać każde zadanie oraz własnymi słowami wypowiedzieć każdą definicję. Na innych przedmiotach trzeba było opanować jakiś zakres wiedzy na ocenę i to już nie było przyjemne. Chemia była najgorsza. Z rozeznania wynikało, że mam tylko dwie opcje. Technikum Fotochemiczne w Bydgoszczy. To od razu odpadało ze względu na chemię. I Liceum Plastyczne w Gdyni Orłowie z poszerzoną fotografią. Nie było w tym czasie w Polsce żadnej innej uczelni dla młodych ludzi, którzy chcialiby się kształcić w fotografii. Pojechałem więc na egzaminy i… oblałem. Okazało się, że na egzaminach był nacisk na rzeźbienie, malowanie i rysowanie. Moich dotychczasowych prac fotograficznych nawet nikt nie chciał oglądać, bo oni mieli mnie dopiero fotografii nauczyć. Przykre. We wspomnianym wieżowcu u Pani Grażyny Tylki, na zajęciach plastycznych, przygotowywałem się 2 lata. Poznałem tam bardzo fajnych ludzi. Artystów takich jak ja. Niestety talentu do rysowania i malowania nie miałem za wiele.

Zapraszam do albumu z moich pierwszych 5 lat fotografowania. W tym czasie używałem kilku aparatów. Na początku wspomniana Smiena 8M, potem głownie Zenit TTL i potem mój Zenit E, który kupiłem za pieniądze zarobione u Pani Wikiełowej, która miała zakład fotograficzny na ulicy Witosa. W wieku 13 lat, latem wywoływałem czarno-białe odbitki dla wszystkich jej klientów. Kupiłbym nowego Zenita 12XP, ale niestety inflacja wtedy tak szalała, że co uzbierałem do nowego to w kolejnej dostawie do fotooptyki na pl. Zwycięstwa przychodził droższy egzemplarz. Probowałem też pracować aparatami Pentacon Six i Start ale duży obrazek raczej mi nie służył. Aparaty były cięzkie i nieporęczne. Z filmów używałem Fotopan FF i HL, NB04 i 01, Foto 64 i 65, ORWO NP 20, 22, 27 i 55. Wywoływałem je w Hydrofenie, D76 lub w Rodinalu, a czasami w R41. Kopiowałem głównie na polskich papierach Fotonu, czasami na radzieckich czy czeskich Fomy. Sporadycznie korzystałem ze slajdów ORWO. Teraz, po wielu latach, zajrzałem do tych dobrze zarchiwizowanych negatywów i postanowiłem trochę poskanować i pokazać. Cenne na nich jest to, że uchwyciłem migawki z życia ówczesnych ludzi, zarejestrowałem niektóre imprezy masowe oraz miejsca.

Na koniec chciałbym dodać coś ważnego. Skanowanie starych negatywów powoduje, że wracam myślami do tamtych czasów, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem i wiele ważnych dla siebie rzeczy w życiu odkrywałem. Ten proces skanowania, analizy, opisów, rozmów z innymi ludźmi z tamtych czasów, którzy do mnie teraz piszą, przerodził się jakby w próbę zrozumienia siebie samego i swojego życia. Jest taką machiną czasu. Dzięki temu, że fotografuję już tyle lat, potrafię się przenieść w tamten czas. Rozumiem, że nie zawsze ważne jest to co robimy teraz. Ważne jest też to, abyśmy pomyśleli czasami o tym, co działo się kiedyś. Kim wtedy byliśmy, jak odczuwaliśmy świat. To piękne. Moja fotografia przeniosła mnie wstecz. To ona jest moją machiną czasu.

Chciałbym jeszcze dodać coś, co może się wydać nieprawdopodobne dla obecnie fotografujących, a w tym mnie samego. Większość zdjęć, jeśli nie wszystkie, wykonalem obiektywem standartowym 50 mm. Jak się okazuje jest on, jak sama nazwa wskazuje, dobry do każdego rodzaju fotografii. Od pejzażu do portretu. Ponieważ nie mam obecnie takiego w zestawie, a od roku fotografuję aparatem z pełną matrycą, to postanowiłem go zakupić.

Tekst: Daniel Cichy

Korekta: Mirosław Bocian

Zdjęcia: Stanisław Pręgowski i Daniel Cichy

Zapraszam do galerii:

 https://picasaweb.google.com/photodanielcichy/198489PiAPlacesPeopleAndEvents

Daniel Cichy

Owner of this website